Gdy
rano wstała, na stole miała już naszykowany zestaw kanapkowy wielkości XXL oraz
termos z herbatą. Skrzywiła się na jego widok, bo stanowił ciekawy
kontrast z tym, co od kilku tygodni widziała za oknem.
Trzydziestostopniowe upały według jej matki w ogóle nie przeszkadzały
w piciu gorącej herbaty. Dla świętego spokoju cały ekwipunek zapakowała do
plecaka i zabrała się za jedzenie śniadania. Właśnie kończyła, gdy usłyszała
pukanie do drzwi.
— Otwarte!
— krzyknęła, myjąc swój kubek.
— Gotowa?
— spytała Piotr.
— Możemy
wychodzić. — Założyła plecak i pokazała na stojącą przy drzwiach torbę.
— Kamila, aż tyle tego masz? — zaniepokoił się, widząc
czarne monstrum naprężone do granic możliwości. — Mówiłem, żebyś wzięła
najpotrzebniejsze rzeczy.
— I tak
zrobiłam — stwierdziła i nie czekając na jego dalsze narzekania, wyszła na
zewnątrz. — Piotr, a ty gdzie masz swoje rzeczy? — zdziwiła się, widząc
niewielki plecak wraz z przytwierdzonym do niego namiotem i śpiworem.
— Tu.
— Pokazał na swoje plecy. — Większość rzeczy włożyłem na siebie, żeby mieć lżej.
Przez chwilę patrzyła na niego, zaskoczona. Wcześniej tego nie dostrzegła, ale rzeczywiście
miał na sobie długie dresowe spodnie, kolorową koszulkę, a wokół bioder
majtała się kurtka nieprzemakalna.
— Dasz
radę w tym wszystkim dojechać? — zapytała ostrożnie.
— Muszę!
— podniósł głos. — Też mogłabyś tak zrobić!
— Ja
nie dam rady — pośpiesznie uprzedziła. — Nie mam takiej silnej woli, żeby
w takim upale zakładać na siebie ciepłe ubrania.
— Dobra,
przestań już marudzić, bo się spóźnimy — uciął temat, złapał za torbę
i mocno ją szarpnął.
Na
szczęście uszy były bardzo solidne i choć przez całą podróż wielokrotnie
narażano je na szarpanie, pociąganie, wleczenie czy targanie, dzielnie stawiły
opór barbarzyńcy.
Kiedy wreszcie dotarli na pole namiotowe, słońce było
w zenicie. Zanim zaczęli rozkładać namiot, usiedli nieopodal molo
i zajadając kanapki, podziwiali sielski krajobraz. Przenikliwy błękit
nieba zdawał się łączyć i w pewnym miejscu zlewać ze szmaragdowym
kolorem wody. Śmiech kąpiących się urlopowiczów jednoznacznie wskazywał na to, że
jest to idealne miejsce na relaks.
Posileni, dziarsko ruszyli do konstruowania swej
tymczasowej siedziby. Ponieważ niesforne drzewa zdążyły zrzucić na wybrany
przez nich plac kilka kłujących szyszek, musieli je najpierw uprzątnąć. Kolejny
punkt instrukcji wydanej przez Piotra, najwidoczniej zagorzałego miłośnika pól
namiotowych, odnosił się do kwestii rozłożenia namiotu i starannego
przymocowania go śledziami do podłoża. Cóż robić, jeśli śledzi brak, a sklep
rybny nie wchodzi w rachubę?
— Nie
mam pojęcia, co się stało z tymi śledziami! — zachodził w głowę,
nerwowo drepcząc wokół rozłożonego na ziemi namiotu. — Jestem pewien, że były
w worku.
— A może
masz omamy? — próbowała zażartować, ale widząc reakcję Piotra, ucichła.
— Uduszę go! — krzyczał, kopiąc pusty worek. — Uduszę,
gnoja!
Odsunęła
się na bezpieczną odległość, obserwując rozwój sytuacji. Chłopak dyszał ze
zdenerwowania, a na jego twarzy i na szyi dostrzegła czerwone plamy,
które z każdą chwilą nabierały większej wyrazistości. Nerwowo przegarniał
włosy, które, pozostawione w nieładzie, zakrywały mu oczy. Dopiero po
kilku minutach zdołał ochłonąć.
— Paweł
ostatnio brał namiot, bo jechał gdzieś z kumplami — wyjaśnił zrezygnowanym
głosem. — A ja nie sprawdziłem, czy niczego nie brakuje.
— Nieźle
zakręcony ten twój brat. — Starała się rozluźnić atmosferę, choć wcale nie było
jej do śmiechu.
— Idiota
nie włożył śledzi z powrotem do worka — gorączkował się. — Jak zwykle ma
ważniejsze sprawy na głowie! Następnym razem takiego dostanie — dodał, pokazując
niewybredny gest.
Sytuacja
była nieciekawa. Nie mogli rozstawić namiotu, a za chwilę pewnie będzie się
ściemniać. Jedyne, co im zostało, to zebrać swoje rzeczy i wrócić do domu.
Pozostała jeszcze kwestia pieniędzy za pole namiotowe.
Kiedy
poszli do właściciela placu i opowiedzieli, co ich spotkało, omal nie
spadł z krzesła.
— Że
niby czego wam brakuje? — pytał, trzymając się za duży brzuch, który podskakiwał
za każdym razem, gdy jego właściciel zaczynał się śmiać. — Śledzi? —
dopytywał, rechocząc. — A nie wystarczy okoń albo płotka? Bez problemu mogę
coś skombinować.
Gdy
w końcu zreflektował się, że jego dowcip tylko rozsierdził coraz bardziej
zdenerwowaną parę, podniósł się z krzesła i podszedł do starej drewnianej
szafy. A kiedy odwrócił się do nich, w ręku trzymał pięć metalowych
haków, które w tej chwili były na wagę złota.
— Więcej
nie mam. — Podał je Piotrowi.
— Damy
radę. — Uśmiechnął się i wziął podarunek.
— Jak
zgubisz, to za każdy policzę ci dychę — poinformował tonem rasowego biznesmena.
— Stoi? — Wyciągnął dłoń, by przypieczętować transakcję.
Piotr kiwnął głową. Nie omieszkał też wypożyczyć wędek. Zabrał
rzeczy i z powrotem poczłapali w stronę miejsca, w którym
uprzednio próbowali rozbić namiot. Teraz jego rozstawianie poszło jak z płatka.
Około dwudziestej drugiej Piotr zacierał ręce i z błyskiem w oku
podziwiał swoje dzieło. Pozostało już tylko rozłożyć śpiwór. I tu właśnie
pojawiła się kolejna komplikacja, o której wcześniej chłopak nie pomyślał.
Zabrał ze sobą tylko jeden, bo więcej nie miał, ale on wcale nie był
dwuosobowy. Przez chwilę niczym automat odgarniał włosy z czoła, gorączkowo
szukając wyjścia z sytuacji. Kamila patrzyła na jego konsternację i uśmiechała
się z politowaniem.
— Jakiś
problemik? — zapytała przekornie.
— W zasadzie
to nie — odpowiedział i zaczął ustawiać buty przed namiotem. — Mogę spać
na ziemi, a przykryję się kurtką.
— Nie żartuj!
— Uśmiechnęła się z przekąsem. — Co ty byś zrobił beze mnie? —
zastanawiała się na głos. — Ja jestem przygotowana na każdą ewentualność.
— Mrugnęła do niego.
— Tak?
— Przygryzł wargi. — To znaczy na co?
— Wszystko
to wszystko — stwierdziła i zaczęła rozpakowywać swoją torbę. — Otóż to! —
obwieściła i w triumfalnym geście podniosła niewielki pakunek. — Może
i mały, ale jest.
— Śpiwór?
— Piotr aż przekrzywił głowę, by lepiej widzieć. — Jesteś niesamowita!
— I nie
zapominaj o tym — skwitowała, rozkładając swoje posłanie.
Później
rzuciła na nie jeszcze niewielką poduszkę, którą też udało jej się przemycić
w torbie. On w tym czasie poszedł zarzucić wędkę. Chwilę to trwało.
A może chwilę dłużej. Kamila straciła rachubę czasu, moszcząc ich
tymczasowe posłanie i skrzętnie upychając do namiotu wszystkie zabrane
z domu rzeczy.
— A co
z kolacją? — zapytała, gdy wreszcie wrócił. — Mam jeszcze kanapki — zachęcała,
wyjmując kolejną porcję prowiantu.
— Jedyne, na co mam teraz ochotę, to ty. — Przyciągnął ją
do siebie i mocno wpił się w jej usta, pozbawiając ją tym samym
oddechu.
Kiedy
po chwili udało się jej oswobodzić, zaczerpnęła potężny haust powietrza.
— Nie
uduś mnie — protestowała, choć niezbyt przekonująco.
— Mam
zupełnie inne plany. — Uśmiechnął się wymownie i pociągnął ją do namiotu.
Zgrzyt
zamka błyskawicznego od namiotu obwieścił, że właśnie jest zasuwany. Po chwili
kolejny zgrzyt, ale tym razem odsuwanego zamka błyskawicznego w bluzie, którą Kamila zdążyła założyć wieczorem. Gdy
wreszcie udało się jej z niej wyplątać, wciąż się całowali. Jego ręce
błądziły po jej plecach, udach i piersiach, odnajdując tam kolejne
strategiczne punkty, które wprawiały jej ciało w drżenie. Powoli zdjął
z niej spodnie i koszulkę. Została w samej bieliźnie. Położył ją
na miękkim śpiworze, ale gdy tylko dotknęła podłoża, niemal natychmiast
podskoczyła.
— Co
jest? — zaniepokoił się.
— O cholera! Coś mi się wbija w plecy —
odpowiedziała i dłońmi zaczęła przeszukiwać śpiwór. — Mam! —
wykrzyknęła, podając mu jego własny zegarek, który najwidoczniej rozpiął się
i spadł.
Kiedy
sytuacja była opanowana, wrócili do momentu, w którym przerwali. Pomału
zsuwał z jej ramion ramiączka biustonosza. Delektował się dotykiem jej miękkiej
skóry. Kamila nie pozostała bierna. Co i rusz zdejmowała z niego
kolejne fragmenty odzieży i niedbale rzucała je za siebie.
Po
krótkiej chwili uniósł się na łokciach i powiedział:
— Kocham
cię.
Nie
odpowiedziała, tylko objęła jego twarz i mocno go pocałowała, jakby to miało
zrekompensować brak słów. Drżenia rąk, pachnący miętą oddech, ciepło rozlewające
się gdzieś w okolicach podbrzusza, taniec myśli, głośne westchnienia,
ciche szepty…
Kiedy
była bliska spełnienia, poczuła, że Piotr nagle się wyprostował i nasłuchuje.
Spojrzała w tamtą stronę. Oprócz zielonych ścian namiotu niczego interesującego
nie dostrzegła.
— Ciii
— szepnął, a po chwili już naciągał spodnie.
— O co
chodzi? — spytała, zupełnie zbita z tropu. — Coś się stało?
Jedyne,
co teraz przychodziło jej do głowy, to podejrzenie, że pewnie ktoś kradł ich
buty stojące tuż za namiotem.
— Złodziej?
— spytała cicho, zarzucając na siebie bluzę.
— Dzwonek
— wyjaśnił, również szeptem, i wyszedł na zewnątrz.
— Dzwonek?
— powtórzyła i powoli wyjrzała z namiotu.
Wszędzie
panował mrok. Z drugiej części kempingu dochodziły odgłosy wieczornych
rozmów. Ustawiona nieopodal latarnia rzucała dostateczną ilość światła, aby
dostrzec, że nikt nie kręcił się wokół namiotu, a buty jak stały, tak stoją.
Dopiero po chwili spostrzegła Piotra, który nachylił się nad wędką
i spróbował ją poderwać do góry. Patrzyła z zainteresowaniem,
a gdy manipulacje przy sprzęcie wędkarskim niebezpiecznie długo się przeciągały,
wreszcie włożyła buty i pomaszerowała do chłopaka, który najwyraźniej coś ściskał
w dłoniach.
— Co
robisz? — spytała, stając obok niego.
— Złowiłem
rybę. — Pokazał jej swą zdobycz.
— I co
z tego? — Usiłowała pojąć absurd tej sytuacji, która z intymnej
zmieniła się w rybią.
— Było
branie. Słyszałem dzwonek — wyjaśnił z miną niewiniątka. — Musiałem przyjść,
bo by się żyłka zerwała.
Przez
chwilę patrzyła na niego okrągłymi ze zdziwienia oczyma. Dzwonek? Branie? Ryba?
Po tym pokrętnym tłumaczeniu, straciła wszelkie chęci do dalszej dyskusji. Bez
słowa wróciła do namiotu, w ubraniu zakopała się we własnym śpiworze
i usiłowała zasnąć. Ostatnia myśl, jaka tego dnia przyszła jej do głowy,
nie napawała optymizmem. Przegrała z oślizgłą, zimną rybą.
Komentarze
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku, dziękuję za odwiedziny. Będzie mi miło, jeśli po swojej wizycie pozostawisz tu kilka życzliwych dla mnie słów :)