FRAGMENT "SZUKAJĄC SZCZĘŚCIA"

Szukając szczęścia to powieść o matczynej miłości, poświęceniu i problemach dziecka chorego, którego nie akceptuje własny ojciec. To książka dla tych, którzy lubią czuć, że bohaterowie są z krwi i kości i równie dobrze mogliby mieszkać gdzieś za rogiem.

ROZDZIAŁ 2 (FRAGMENT)












"– Pośpiesz się, bo w końcu urodzisz w domu – ponaglał żonę.
– Już, już, podaj mi tylko tę szarą bluzę – odpowiedziała, siadając na łóżku i zakładając spodnie dresowe.
– Nie zapomnij o skarpetach, bo nogi ci zmarzną – przypomniał jej i podał parę czystych skarpet wyjętych z górnej szuflady komody, zapominając jednocześnie, że od kilku tygodni jego żona ma problem ze schylaniem się.
Jedno jej spojrzenie wystarczyło, aby sobie o tym przypomniał i natychmiast ruszył naprawić swój błąd.
– Dobrze, tatusiu – zażartowała. – A ty jedziesz w piżamie?
– O kurde! Zapomniałem. Już się zbieram – krzyknął, pośpiesznie zdejmując z siebie piżamę i zakładając jeansy i bluzę polarową, którą nosił poprzedniego dnia.
– Niezły mamy początek.
– Później może być już tylko lepiej – pocieszał żonę, bo nie wypadało inaczej, choć w głębi duszy wcale nie był co do tego przekonany. Chciał już jednak jak najszybciej wyjść z domu i znaleźć się w szpitalu, gdzie będzie mógł zdać się na fachową pomoc. – Idziemy.
– Sprawdź tylko, czy wszystko wzięliśmy.
– Dobrze. Zabrałem twoją torbę, klucze i telefon. Możemy startować – zażartował, uśmiechając się do niej.
– Tak jest, panie kapitanie – odpowiedziała, przytulając się do niego.
Nie czekając dłużej, wziął ją za rękę i poprowadził na dół. Kiedy tylko wsiedli do samochodu, włączył jej ulubioną płytę zespołu Lady Pank i próbując ukryć swoje zdenerwowanie, ruszył. Delikatnie zjechał z podjazdu na ulicę. O tej porze nie było jeszcze dużego ruchu. Korki zaczynały się dopiero przed ósmą, dlatego dość szybko dotarli na miejsce. Szpital oddalony był od ich domu zaledwie o kilka przecznic.

Gdy weszli, na izbie przyjęć było pusto, więc nie musieli czekać w kolejce. Pielęgniarka poprosiła ich do dyżurki i zajęła się czynnościami związanymi z wypełnianiem dokumentów. Po kilku standardowych pytaniach odnośnie do danych osobowych spytała o częstotliwość skurczów. Po tym, gdy usłyszała, że pojawiają się co cztery–pięć minut, natychmiast podłączyła ją do KTG i zadzwoniła po lekarza dyżurnego. Ten, gdy tylko zszedł, obejrzał wyniki badań i stwierdził, że muszą jak najszybciej udać się na salę porodową, jeśli nie chce urodzić na izbie przyjęć. W międzyczasie pojawiły się kolejne bóle porodowe. Nie dała więc rady samodzielnie iść, wolała zatem usiąść na wózku. Artur cały czas jej nie odstępował, choć był coraz bardziej podenerwowany.

Kiedy szli korytarzem, modliła się, żeby już było po wszystkim. Skurcze były coraz częstsze i coraz mocniejsze. Miała nadzieję na szybki i łatwy poród, bo nie należała do osób wytrzymałych na ból. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że bez wysiłku się nie obejdzie, dlatego już od pięciu miesięcy uczęszczała do szkoły rodzenia. W domu też próbowała ćwiczyć, żeby wzmocnić mięśnie brzucha, ale nie zawsze miała na tyle silną wolę, aby codziennie konsekwentnie przejść cały trening. Teraz tego żałowała, bo czuła, że z każdym skurczem siły coraz bardziej ją opuszczają.

W końcu dotarli na porodówkę. Przebrała się w coś dziwnego, co w szpitalach potocznie nazywano koszulę nocną, i z pomocą męża wdrapała się na wysokie łóżko. Poród wszedł w fazę decydującą. Bóle parte były coraz częstsze. Czuła się coraz bardziej zmęczona. Kropelki potu pojawiły się na jej czole. Wkrótce też włosy zaczęły kleić się do twarzy. Wtedy Artur podał jej gumkę, żeby mogła je związać, sam zaś delikatnie otarł jej czoło chusteczką. Później trzymał jej dłoń, a lewą głaskał po głowie, powtarzając, żeby oddychała spokojnie.

Było jej ciężko. Czuła, jakby każdy kolejny ból rozrywał ją na tysiące maleńkich kawałków, które wcale nie miały zamiaru połączyć się na nowo. Pragnęła ciszy i spokoju, o czym w tych warunkach absolutnie nie było mowy. Wokół niej kręciło się kilka osób sprawnie współpracujących ze sobą, rozumiejących się bez zbędnych słów. Każda z nich jednak czegoś od niej oczekiwała, o coś ją prosiła i o czymś informowała. Wszystkie te komunikaty zlewały się ze sobą i powodowały, że czuła się nieswojo. Próbowała reagować na sugestie lekarza, żeby mocniej parła, ale nie wychodziło. Spoglądała na położną, która nieustannie powtarzała, żeby bardziej rozchyliła nogi, lecz jej ciało zdawało się całkowicie odmawiać współpracy. Chciało odpoczynku, a nie kolejnego, jeszcze większego wysiłku, który nie gwarantował zwycięstwa.

Obce pomieszczenie, w którym się znalazła, pomalowane było na biało. Beżowa terakota doskonale wpisywała się w panujące wokół sterylne warunki, jednocześnie wzmagając wrażenie przenikliwego zimna. Chciała stąd jak najszybciej wyjść. Sposób był tylko jeden. Dlatego zebrała resztki sił, koncentrując się na kierowanych do niej komunikatach, i zaczęła współpracę z nachylającym się nad nią lekarzem oraz asystującą mu położną.
– Pani Malwino, kiedy poczuje pani skurcz, proszę mocno przeć – usłyszała głos położnej.
– Jesteśmy już blisko końca – dodał lekarz, co i rusz spoglądając na nią zza okularów.
– Nie dam rady – stwierdziła łamiącym się głosem. – Już nie mam siły.
– Spróbuj – nalegał Artur. – Jesteś naprawdę dzielna. Wiesz, że chętnie bym się z tobą zamienił.
– To nie obiecuj, tylko zrób to! – krzyknęła, bo akurat nadszedł kolejny skurcz.
– Żeby pan wiedział, ilu mężów w tej sali obiecuje to swoim żonom – roześmiała się położna.
– Pani Malwino, wie pani, jaka jest najważniejsza zasada na tej sali? – spytał doktor, uśmiechając się do Artura i mrugając do niego okiem. Nie czekając na odpowiedź któregoś z nich, dokończył: – Jak coś weszło, to i musi wyjść.
– Ciekawa teoria – skwitował lekko zażenowany Artur, nawet nie próbując spojrzeć na swoją żonę, która nie cierpiała tak prostackiego zachowania, a teraz najwyraźniej nie miała siły reagować na tę wypowiedź, którą w innych warunkach dosadnie skomentowałaby bez większych zahamowań.
– Jeszcze trochę, tylko oddychaj – szeptał jej do ucha.
– Przecież oddycham. Już bardziej nie mogę – stwierdziła, nie kryjąc sarkazmu w głosie.
– Uwielbiam kobiety z charakterem – wtrącił bez żadnej potrzeby lekarz.
– Super – odpowiedziała przez zaciśnięte zęby, bo ten człowiek drażnił ją coraz bardziej i była coraz bliższa teorii, że zamiast jej pomagać, robi wszystko, żeby przeszkodzić, a na pewno zirytować.
– Widzę główkę – obwieścił triumfalnie lekarz.
– A ja nieee! – krzyknęła przy kolejnym skurczu i uniosła się na łóżku, zginając się jednocześnie wpół.
– Pani Malwino, następnym razem proszę jeszcze mocniej przeć. Może się pani mocno zaprzeć o łóżko albo o męża i będzie po sprawie – komenderował.
– Nie dam rady! Nie dam rady! Mam już dość! Chcę do domu! – wykrzykiwała, co i rusz spoglądając błagalnym wzrokiem na męża
– Ja też chcę, żeby było już po, dlatego musisz się skupić i robić to, co mówi ci pan doktor – tłumaczył niczym dziecku.
– Przecież się staram!
– Wiem, dlatego nie odpuszczaj, to się uda. – Spojrzał błagalnie na żonę.
– Pani Malwino, próbujemy jeszcze raz – poleciła położna. – Im dłużej to trwa, tym więcej sił pani traci i będzie coraz trudniej.
– Pani Malwino, nie ma co się ociągać. Kolejne pacjentki czekają na swoją kolej – stwierdził lekarz, czym rzeczywiście ją rozzłościł, dlatego nie wytrzymała i zaczęła krzyczeć:
– A co pan myśli, że to tak łatwo urodzić?! Ma pan szczęście, że nie musi tu leżeć z rozłożonymi nogami, gdzie każdy się gapi i wie najlepiej, jak się powinnam zachowywać!

Kiedy krzyczała, nawet nie zorientowała się, że nadszedł kolejny skurcz. Odruchowo zaczęła mocno przeć, cały czas nie przestając pokrzykiwać na lekarza, który zdawał się wcale na to nie reagować. Skurcz był tak silny, że zgięła się wpół. W tym czasie Artur, słuchając poleceń położnej, przygiął ją jeszcze mocniej i poczuła, że urodziła główkę. Po tym wysiłku nagle całkowicie opadła z sił i bezwładnie osunęła się na łóżko. Ciężko oddychała, łapczywie łapiąc powietrze.
– Jeszcze chwila. Ostatni wysiłek – zachęcała położna.
– Nie mam siły.
– Musi się pani szybko zebrać, bo inaczej dziecko się udusi! – stanowczo oświadczył doktor, który teraz wyraźnie był zdenerwowany. – No już! Do roboty!
Świadomość faktu, że może zrobić krzywdę własnemu dziecku, dodała jej siły i natychmiast podjęła próbę. Zaparła się o przymocowane do fotela oparcie, zacisnęła zęby i oczy. Brodę mocno docisnęła do szyi i zaczęła przeć. Rozpoczęła ostatni wyścig z czasem, z własnymi słabościami i kłębiącymi się w głowie myślami, wśród których dominowała ta, że już nigdy w życiu nie zdecyduje się na drugie dziecko i tak potworne cierpienie. W tym momencie podziwiała kobiety mające kilkoro dzieci. Każda z nich zasługiwała na pomnik. Ona już teraz miała dość i chciała jak najszybciej móc o tym koszmarze zapomnieć.
– Już, już, wychodzi – na bieżąco informowała ją położna. – Mam ją! To dziewczynka. Przyszła na świat dokładnie o godzinie dziewiątej dwadzieścia dwie.

Nagle głos położnej zmienił się. Zaczęła mówić ciszej, jakby chciała, aby jej słowa nie trafiły do wszystkich zebranych w sali. Malwina zainteresowała się tym, dlatego próbowała usłyszeć szepty personelu medycznego.
– Panie doktorze, co robimy? – zapytała, pokazując krzyczącego noworodka przybyłemu właśnie pediatrze.
– Co się dzieje? – spytała zaniepokojona Malwina. – Chcę zobaczyć moje dziecko!
– Musimy najpierw ją odessać i zrobić rutynowe badania – wyjaśnił wymijająco pediatra.
– Ale ja chcę ją najpierw przytulić, przecież mam do tego prawo! – krzyczała coraz głośniej, siadając na łóżku, nie zważając na przeszywający ją ból."

Aneta Krasińska, Szukając szczęścia

Komentarze

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku, dziękuję za odwiedziny. Będzie mi miło, jeśli po swojej wizycie pozostawisz tu kilka życzliwych dla mnie słów :)

"Marzenia Kaliny" - trailer

"W sieci uczuć" - trailer

"Odroczone nadzieje"-trailer