To już trzecia opowieść napisana przez Grupowiczów, którzy są członkami facebookowej grupy Aneta Krasińska - spotkania przy literaturze. Jestem bardzo dumna, że udało nam się wspólnie stworzyć opowiadanie, a przy tym świetnie się bawić :)
***
Zbliżał się Dzień Babci i Dziadka. Dwa ważne dla niej dni. Swoich
dziadków pochowała już kilka lat temu. Umarł najpierw dziadzio, trzy lata po
nim babcia. Dwie ważne również dla niej osoby. Jedyni bliscy jej ludzie na
świecie. Pomyślała o latach, jakie jej poświęcili, wychowując od niemowlęctwa.
Mama zmarła, oddając ostatni oddech na to, by wydać ją na świat.
Dzisiaj ma dwadzieścia pięć lat, całe życie przed sobą, dom po
dziadkach na utrzymaniu i las wokół, w którym codziennie pod okno przychodziły
leśne zwierzęta, by się z nią przywitać.
Wieszcza była kobietą silną, niezależną. Kobietą, która nie bała się
żadnej pracy. Jej nadzwyczaj oryginalne imię dodawało jej tylko swoistego
uroku. Wieszcza pracowała w cukierni, do której codziennie dojeżdżała
autobusem. Jej pasja do tworzenia słodkich arcydzieł, połączyła się z
niespotykanym talentem. Klienci przychodzili do cukierni KŁĘBUSZEK chociażby
tylko po to, by kupić zwykłego drożdżowego szneka z glancem i krostami, który w
dłoniach Wieszczy okazywał się najsmaczniejszym ciastkiem, jakie kiedykolwiek
jedli. Cukiernia należała do znajomych dziadków, dzisiaj już staruszków, którzy
myśleli tylko o tym, by wreszcie udać się na zasłużony odpoczynek, podróże po
świecie. Cukiernię miał przejąć ich wnuk Walerian. A jak będzie?
*** Katarzyna Arciszewska:
Walerian, ach, Walerian... - Wieszcza westchnęła, jak zawsze, gdy
myślała o swoim przystojnym prawie szefie. Wyglądał jak hollywoodzki amant i,
niestety, był tego świadomy. Przyzwyczaił się do hołdów składanych mu chętnie
przez kobiety, które potrafił oczarować od pierwszego spojrzenia, oczekiwał
więc, że pracująca w cukierni jego dziadków dziewczyna dołączy do grona
wielbicielek. Tymczasem Wieszcza nie zamierzała adorować mężczyzny, zanim nie
przekona się, że jego wnętrze jest równie atrakcyjne, jak wygląd zewnętrzny.
Kilka razy udało jej się pogawędzić z nim krótko i niezobowiązująco. O dziwo,
Walerian w rozmowie okazał się miłym i otwartym człowiekiem. Na początku rzucił
jej powłóczyste spojrzenie, no, nie mógł się powstrzymać, ale brak spodziewanej
reakcji ze strony kobiety ukrócił jego zapędy do rozsiewania męskiego uroku.
Przez chwilę wyglądał na zawiedzionego, jednak szybko zapomniał o afroncie i z
przyjemnością oddał się konwersacji.
*** Aneta Krasińska:
Wieszcza właśnie układała na półce dostawę świeżych pączków oblanych
lukrem, gdy niespodziewanie niewysoki taboret, na którym stała, się zachybotał.
Dziewczyna w panice chwyciła się półki, z przerażeniem patrząc na podskakujące
do góry pączki, które szybko spadły na podłogę cukierni.
- Tylko nie to – jęknęła i wtedy poczuła mocny uścisk na swojej talii.
– Co jest? – Lekko drgnęła i spojrzała za siebie.
- Ratuję ci życie. – W głosie Waleriana wyczuła dumę i nadmiar pewności
siebie.
- Lepiej ratuj pączki, bo jak twoja babcia zobaczy, jaką niezdarę
zatrudniła, to przegna mnie, gdzie pieprz rośnie.
- Przecież bym jej na to nie pozwolił – obruszył się, pomagając jej
stanąć na nogi.
Nagle twarz Wieszczy znalazła się na wysokości jego ramion, jego wzrok
uważnie ją lustrował. W jego szarych oczach dostrzegła figlarne ogniki.
Wzdrygnęła się w obawie przed tym, o czym mógł pomyśleć, a przecież ona nie
była jakaś pierwsza lepsza.
- To buzia na kłódkę, a ja biorę się za sprzątanie, zanim ktoś to
zobaczy.
- Tak bardzo boisz się tego, co powiedzą ludzie?
- Wolę nie pchać się na afisz – wyznała i czym prędzej chwyciła
skrzynkę, do której poczęła wkładać pączki.
Już kiedyś spróbowała wyjechać do wielkiego miasta i wciąż lizała rany
po tamtych wydarzeniach…
***
Dobrze pamięta tamtego mężczyznę, który ją zauroczył. Niewysoki,
siwiejący dyrektor szkoły, z którym los zetknął ją w jednej z knajpek, do
której chadzali ze znajomymi ze studiów. Siedzieli przy jednym ze stolików,
rozbawieni rozprawiali o ostatnich zawodach sportowych, w których studenci z
ich wydziału uczestniczyli dwa tygodnie temu, a potem świętowali ich sukces. To
była zabawa, na której Wieszcza poznała Piotrka. Jednak chłopak nie przypadł
jej do gustu swoim roszczeniowym i mocno ograniczonym poglądem na temat kobiet
i ich roli w życiu. Według chłopaka kobieta stworzona jest do rodzenia dzieci,
służenia mężczyźnie, dbania o dom, słuchania tego, co ma do powiedzenia
mężczyzna i takie tam.
- Zamiast dziewczyny – partnerki na życie, to ty sobie służącą i
nałożnicę znajdź. Te czasy dawno minęły, gdzie kobieta miała pełnić wiele ról
jednocześnie, nie mieć swojego zdania i być uległą facetowi – odparła z
niesmakiem i wróciła do koleżanek. Co za bubek. I zaznaczyła dziewczynom, że
nie chce tego ani znać, ani kiedykolwiek widzieć.
Wtedy, tamtego popołudnia, kiedy towarzystwo z wydziału wróciło do
swoich pokoi na wynajętych na ten czas stancjach, ona wymówiła się potrzebą
pobycia chwilę ze sobą i została przy stoliku sama. Obserwowała tamtego
mężczyznę. Nagle, w jednej z kieszeni marynarki, zadzwonił telefon. Mężczyzna
zmęczonym wzrokiem sięgnął po aparat i odebrał połączenie, po krótkiej chwili,
wybiegając z knajpy, jak po ogień. Na stoliku przy którym siedział, zostały
jego okulary. Chciała za nim wybiec i krzyknąć, ale sięgnęła po nie i schowała
do torebki. Zapłaciła za kawę, którą sączyła od jakiegoś czasu, ale
zafrapowana, zapytała kelnera obsługującego ją:
- Przepraszam. Chciałam zapytać, czy nie wie pan może, kim był ten pan,
który siedział obok naszego stolika. Wybiegł tak szybko, a zostawił okulary.
- A, to pan Włodek, dyrektor podstawówki. Przychodzi do nas w środy i
soboty. Będzie miała pani okazję te okulary mu przekazać, w sobotę na pewno się
zjawi.
A jakże. Wieszcza nie mogła sobie odmówić tej przyjemności. Intrygował
ją. Zjawiła się więc w sobotę w tym samym miejscu. Siedział nad filiżanką
jakiegoś napoju. Podeszła niepewnym krokiem…
***Katarzyna Arciszewska:
- Dzień dobry, panie Włodzimierzu - zagaiła z niepewnym uśmiechem.
- Dzień dobry - jego uśmiech był szeroki i szczery. - Przepraszam
bardzo, nie poznaję, z kim rozmawiam, bo gdzieś zapodziałem okulary. Cały ja! -
Uśmiech zamienił się w zaraźliwy śmiech.
- Pewnie się pan zdziwi, ale mnie by pan nie poznał nawet w okularach.
Nie mieliśmy okazji się wcześniej spotkać. - Wieszcza poczuła się pewniej i z
przyjemnością kontynuowała rozmowę.
- Brzmi intrygująco. Podchodzi do mnie młoda, piękna kobieta i mówi
zagadkami.
- Skąd pan wie, że piękna? Bez okularów? - Wieszcza nie poznawała
siebie. Przecież to, co robiła zakrawało na flirt. Nie przypominała sobie, by
kiedykolwiek była do niego skłonna, a teraz z ciekawością i dreszczami emocji
oczekiwała ciągu dalszego.
- Moja droga, to się wyczuwa w wibracji głosu, w energii towarzyszącej
rozmowie, w aurze, którą się dostrzega, niezależnie od wspomagających wzrok
dioptrii.
Wieszcza zadrżała, nie tylko słowa, ale i ton, jakim mężczyzna je
wypowiadał, sprawiały, że czuła się wyjątkowo. I bardzo jej się to podobało.
Postanowiła pozostać w tej konwencji.
- W takim razie nie wiem, czy powinnam oddać panu zgubę. - Wyciągnęła
okulary z torebki i bawiła się nimi, przesuwając przed sobą na kawiarnianym
stoliku. - Wolałabym pozostać piękną, jak w pana wyobrażeniach. Rzeczywistość
może okazać się...
- Jeszcze piękniejsza niż fantazja. - Włodzimierz dokończył za nią
zdanie i spojrzał na dziewczynę znacząco.
Wieszcza, zarumieniona i nieco zawstydzona, podała rozmówcy okulary.
Ten szybko włożył je na nos, patrzył na nią dłuższą chwilę w milczeniu, po czym
krótkim komentarzem spowodował emocjonalne tsunami w jej sercu:
- Dziewczyna z moich snów!
***
- Ze snów… - Wieszcza nie chciała, by nieznajomy dostrzegł, jak po raz
kolejny pąsowieje, więc szybko usiadła naprzeciwko mężczyzny i zaczęła szukać
czegoś w torebce.
- Tam tego pani nie znajdzie – uśmiechnął się.
- Czego?
- Szczęścia, marzeń, a może dnia jutrzejszego? - zagaił.
Wieszcza spojrzała mu w oczy, Dostrzegła w nich zmęczenie.
- A pan? Pan znalazł już szczęście, marzenia, jutro…
Wiedziała, że przepadła. Czuła, jak jej serce szamoce się w piersi. Nie
chciała być tylko sennym majakiem. Chciała, by wreszcie ktoś prawdziwie ją
pokochał. Była świadoma, że Włodek musi mieć przecież jakąś przeszłość.
Jak się po kilku spotkaniach i intensywnych rozmowach okazało, miał.
Cały czas jego kartka zapisywała się przez dorosłe już dzieci, żonę, która była
daleko, a żoną była tylko z tzw. nazwy. Ale to nie było ważne, podobnie jak
lata, które ich dzieliły. Wręcz przeciwnie, dodawały smaczku i pragnienia. Te
niewinne rozmowy, spotkania zamieniły się w uczucie, które każdego dnia
pulsowało w rytm ich splecionych ciał. Miłości trudno wytłumaczyć, że musi
uciszyć serce. Serce zaś ma niezwykle skomplikowane zadanie uspokoić rozum,
który podpowiadał o wspólnym życiu. To nie mogło się udać, z góry skazane było
na niepowodzenie. Zresztą, czego oczekiwała od mężczyzny, który miał poukładane
życie i stabilizację. Był moment, że chciał. Chciał jej serce, ciało, umysł.
Ale posypało się, gdy żona nagle wróciła, rozprawiając o wspólnej starości.
Wieszcza pamięta. Te rany długo się zabliźniały.
***Dorota Komarek-Krajewska:
Wciąż jeszcze w przepastnych czeluściach starej, trzydrzwiowej szafy
przechowywała tą torebkę...Tą, w której przez jakiś czas "mieszkały"
sobie jego okulary. Bywały chwile, gdy otwierała ją. Pewnego dnia, znów tam
zajrzała i… oczami wyobraźni widziała, jak je wyjmuje, podaje mu. Czuła jego
zapach. To śmieszne...! Jaki zapach… Przecież minęło już tyle lat. Poza tym
okulary nie wchłaniają zapachów - beształa samą siebie. Mimo to czuła, czuła
intensywnie ten zapach. Dlaczego tak się dzieje? Po co? Przecież to przeszłość
‐ jej mózg bił się z rozsądkiem, a serce… a serce kołatało swoje… Głupia ja!
Dość! I już, już zamykała torebusię, gdy jej wzrok napotkał złożoną na pół
karteczkę, spoczywającą na jej dnie.… Sięgnęła po nią. Nagle zrobiło się jej
ciemno przed oczami. Poczuła potworny ból głowy, a świat zawirował. Razem z nim
karteczka, na której ON TO napisał...
***Katarzyna Arciszewska:
Niewiele słów, a tak dużo bólu... "Kocham i kochać nigdy nie
przestanę. Związek z Tobą to najpiękniejsze z moich marzeń, to cudowny sen, po
którym muszę jednak się obudzić i wrócić do szarej codzienności. Moja żona...
Ona wraca. Potrzebuje pomocy. Jest chora, naprawdę poważnie. W tej sytuacji nie
mogę jej zostawić. Mimo niepomyślnych ostatnich lat, łączą nas piękne
wspomnienia. Czuję się zobowiązany. Przepraszam! Powinnaś była spotkać kogoś
lepszego niż ja".
Wieszcza znała te słowa na pamięć, nie chciała ich sobie powtarzać, ale
wciąż przychodziły momenty, gdy one same wracały i na nowo raniły. Jak teraz. W
takich chwilach dziewczyna dziękowała losowi za swój talent, przepasywała się
fartuchem, zdobionym licznymi plamami świadczącymi o latach służby w kulinarnym
królestwie Wieszczy, pozwalała działać instynktowi i tworzyła niezwykłe
kompozycje smakowe, które potem zachwycały podniebienia klientów cukierni.
- Nie poddam się czarnowidztwu, nic mnie nie złamie, jestem Wieszcza,
jestem silna, jestem... - Nie zdążyła dokończyć afirmacji, ponieważ usłyszała
chrząknięcie. Wyraźne i nieoczekiwane. Przecież była sama w domu. Skąd ten
odgłos? Czym prędzej odwróciła się w stronę drzwi dzielących kuchnię z salonem
i zdumiała się jeszcze bardziej.
- Co ty... Co tu robisz? - piskliwym, nieswoim głosem zapytała
stojącego przed nią, uśmiechniętego Waleriana.
- Podziwiam twoje kuchenne czary. Niezły początek. To stałe zaklęcie
czy masz też inne formuły?
- O czym ty mówisz, do licha? Jakie zaklęcia?
- Jestem Wieszcza, jestem silna... - mężczyzna zmienił ton z
rozbawionego na podniosły i poważny, przybrał skupioną minę i zamachał dłońmi
przed oczami rozmówczyni. - Naprawdę efektowne! To mógłby być niezły chwyt
marketingowy. Pokażmy klientom naszej słodkiej dziupli proces twórczy
mistrzyni, czy raczej czarodziejki. Jestem pewien, że obroty wzrosną.
- Zostaw te rozważania na stosowniejszy czas i miejsce - Wieszcza
przywołała Waleriana do porządku. - A teraz bądź tak miły i wyjaśnij mi, co
robisz w moim domu?
- Wyczuwam złość lub przynajmniej zniecierpliwienie. - Wnuk pracodawców
nie przejął się słowami Wieszczy, wciąż się uśmiechając i żartując, nie
zważając na oburzoną minę dziewczyny. - Spokojnie! Przychodzę w celach
pokojowych. A właściwie mam dla ciebie ofertę biznesową.
- Może ją zatem przedstawisz, zamiast wyśmiewać się ze mnie?
- Ale jakie wyśmiewać? No co ty? Mnie się bardzo ten spektakl podobał.
Wieszcza otwierała usta, by wyprosić intruza, lecz ten ją ubiegł:
- Posłuchaj i już się nie dąsaj. Choć taka zagniewana, z ogniem w
oczach, wyglądasz zjawiskowo - Walerian odchrząknął, obrzucił młodą kobietę
zainteresowanym spojrzeniem, lecz widząc jej zniecierpliwienie, szybko dodał: -
Moi rodzice obchodzą niedługo trzydziestą rocznicę ślubu, chcą zorganizować
przyjęcie. Zgodziłabyś się wyczarować dla nich słodkości, których smak na
zawsze pozostanie w pamięci zaproszonych gości? - Wygłosiwszy to pytanie,
Walerian mrugnął do Wieszczy i dodał: - Widzisz, magia działa, przemawiam do
ciebie wierszem.
Dziewczyna uśmiechnęła się rozbawiona i zamyśliła nad propozycją.
***
Następnego dnia, z radością przekroczyła próg cukierni. Już miała plan,
co upiecze, jak udekoruje rocznicowe wypieki dla przesympatycznych właścicieli,
którym zawdzięczała niemal wszystko. Tego dnia nawet utarg dzienny był znacznie
wyższy niż zazwyczaj. Zza chmur wyszło słońce, chyba klientom udzieliła się
przedwiosenna aura. Co prawda luty podkuł wszystkim buty, ale słońce
sprawiło znaczną poprawę humoru i dodawało chęci. Wszyscy tęsknie wypatrywali
wiosennych symptomów. Kiedy wychodziła jako ostatnia z pracy, tuż przed nią
wyrósł Walerian.
- Szpiegujesz mnie? - zapytała z pretensją.
- Nie miałem zamiaru ani cię przestraszyć, ani sprawić byś poczuła się,
że cię śledzę, czy cuś… - uśmiechnął się szelmowsko. - Chciałem się upewnić,
czy przemyślałaś moją propozycję.
- Oczywiście. Z wielką przyjemnością przygotuję rocznicowe wypieki dla
twoich rodziców.
- Wiedziałem do kogo się zwrócić, że nie odmówisz mi. Zatem, w tej
sytuacji, zapraszam cię na spacer brzegiem naszego słynnego jeziora
prowincjalnego.
Wieszcza uśmiechnęła się pod nosem.
- Jakiego? Prowincjalnego? No i pierwsze słyszę – słynnego? Kiedy ono
stało się słynne?
- Ech… Tak tylko powiedziałem. Dla nas – mieszkańców – słynne. To tutaj
zazwyczaj i najczęściej przechadzają się zakochani. To tutaj padają te pierwsze
słowa… - spojrzał na Wieszczę przekonany, że dziewczyna zacznie z niego kpić.
Tymczasem Wieszcza zamyśliła się.
***Dorota Krajewska-Komarek:
Wieszcza dumała i dumała… Miała ochotę na ten spacer z Walerianem,
nawet bardzo. Zwłaszcza, że ostatniej nocy śniło jej się, że podglądała go
przez dziurkę od klucza. Niby dziurka mała, ale ileż jej udało się zobaczyć! Aż
dreszcz ją obleciał na samo wspomnienie. No nie mogła zaprzeczyć, miał boskie
ciało – gładkie, smukłe, umięśnione i takie… soczyste, widziała przecież. A, no
i jeszcze to znamię w kształcie truskawki na lewym pośladku. Podskakiwało przy
każdym ruchu. Gdy się schylał truskawka rosła, robiła się dorodna, a gdy się
prostował nieco "ulatywało" z niej powietrze.
Ach, głupia! ‐skarciła się rozeźlona...
O czym ty myślisz, na truskawki masz alergię przecież od dziecka. Że
też ci po głowie chodzi taki alergen! ‐opierniczała samą siebie. No, ale to
tylko spacer, przecież nie musi wcale ruszać tych truskawek. Najwyżej tylko
popatrzy. Na dystans ‐przekonywała samą siebie.
Pójdę! Raz kozie śmierć. A co, niech tam…
***Katarzyna Arciszewska:
W dzień, w którym Wieszcza i Walerian umówili się na spacer, mróz
pokazał co potrafi. Dziewczyna włożyła najcieplejszą kurtkę, pod nią gruby
sweter, do tego czapka, szal, rękawiczki z kożuszkiem, a mimo to wcale nie było
jej gorąco, gdy czekała na Waleriana przed cukiernią.
- Dlaczego stoisz na zewnątrz? I w dodatku 10 minut przed czasem?
Zmarzniesz przecież! - Głos mężczyzny przywołał Wieszczę do rzeczywistości z
krainy marzeń, gdzie przed jej oczami pląsały dorodne... truskawki. "Co
się ze mną dzieje? To niewiarygodne! Zwariowałam chyba!", dziewczyna
wyrzucała sobie w myślach, podczas gdy Walerian przyglądał się jej z wyraźną
przyjemnością.
- Nadal chcesz się przejść, czy wolisz posiedzieć gdzieś pod dachem w
taki mróz? - zapytał.
- Przechadzka jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Chodźmy - Wieszcza
rzuciła beztrosko, choć z niemałym trudem powstrzymywała drżenie głosu. Miała
nadzieję, że spacer przywróci jej spokój.
No i nieoczekiwanie okazało się, że ubranie jednak nie jest właściwe.
Na widok przystojnego prawie szefa dziewczynie wydawało się, że temperatura
nagle podniosła się o jakieś trzydzieści stopni.
Mimo początkowego zakłopotania, Wieszcza doceniła starania Waleriana,
który bawił ją rozmową, poruszał interesujące tematy, rozśmieszał świetnie
opowiadanymi dowcipami. Dawno nie czuła się tak dobrze w męskim towarzystwie.
Zobaczyła Waleriana w innym świetle, zdjęła przyklejoną mu wcześniej łatkę
przystojnego utracjusza i zamierzała wyznać, jak niesprawiedliwie go oceniała,
gdy ten jak gdyby nigdy nic powiedział:
- Rodzicom bardzo zależy, żebym się ustatkował, najlepiej założył
rodzinę, wiesz, klasyka gatunku. Obiecałem, że na ich jubileusz przyprowadzę
wybrankę mego serca - mrugnął do Wieszczy i ciągnął - Ponieważ takiej aktualnie
nie posiadam, pomyślałem o Tobie. Zrobiłabyś to dla mnie? Poudawałabyś moją
ukochaną?
Dziewczyna stanęła jak wryta. Zabrakło jej słów, żeby wyrazić
oburzenie. Kiedy po chwili, gdy uspokoił się jej oddech, chciała wreszcie
odpowiedzieć, Walerian, uśmiechając się promiennie, dodał beztrosko i
zachęcająco jednocześnie:
- Możesz to sobie spokojnie przemyśleć. Jak się nie zgodzisz, będzie mi
smutno - udał, że ociera łzy - ale przecież cię nie zmuszę.
Wieszcza odetchnęła z ulgą. Najwidoczniej ten szaleniec zachował jakieś
resztki zdrowego rozsądku.
- Ale zaplanowałem małe przekupstwo - ciągnął mężczyzna. - Wiem, że
uwielbiasz kremówki.
Widząc zdumienie w oczach Wieszczy, zdradził: - Babcia mi opowiadała, z
jaką przyjemnością się nimi zajadasz. A tak się składa, że kremówki to moja
specjalność.
- Co??? Ty potrafisz robić coś w kuchni? - Dziewczynie nie mieściło się
w głowie, że ten przystojniak umie cokolwiek przyrządzić, a kremówki? Przecież
to naprawdę sztuka!
- Niewierna Wieszczo! Zapraszam cię do siebie, udowodnię ci to!
Tego nie zaplanowała, lecz chęć przekonania się, czy informacja o
kremówkach nie była tylko przechwałką, spowodowała, że Wieszcza zgodziła się
odwiedzić Waleriana. Po drodze do jego mieszkania wypytywała o szczegóły
przepisu i proces przyrządzania kremówek. Mężczyzna odpowiadał na jej, niekiedy
podstępne, pytania ze swadą i znawstwem, czym tego dnia najbardziej
zaintrygował dziewczynę. Wbrew wcześniejszym obawom pewnie przekroczyła próg,
zdjęła kurtkę i śniegowce w przedpokoju, dała się zaprowadzić do gustownie
umeblowanego salonu i usadzić przy stole. Walerian wyszedł, by po chwili
powrócić z paterą, na której spoczywały kremówki. Wieszcza spojrzała na nie i
oblała się intensywnym rumieńcem, bo jej wyobraźnia znów zaczęła wyczyniać
harce na widok Waleriana i tych nieszczęsnych kremówek. Każde ciastko było
udekorowane dużą, czerwoną, soczystą truskawką.
***
- Yyy… A te truskawki, to…
Walerian nie krył zdziwienia.
- To najzwyklejsze truskawki, takie owoce, które rosną i dojrzewają na
krzaczkach. - Nie spuszczał z niej oczu.
- Przecież wiem, co to są truskawki. Chciałam tylko powiedzieć, że
śniła mi się dzisiaj taka truskawka.
- Wow, nie wiedziałem, że spełnię twoje sny, no… zdecydowanie nie
doceniałem sam siebie. - I począł z uśmiechem jeden z pyszniących się do niej
kawałeczków, nakładać na talerzyk.
Wieszcza przełknęła ślinę. Spoglądała na całą tę sytuację niezręcznie,
z zakłopotaniem.
- Doceniam twój wysiłek, ale tak się składa, że jestem uczulona na
truskawki.
Walerian nie odpuszczał:
- Nic to, przecież zaraz ją zabiorę z tego kawałeczka, o – zabrał
truskawkę i włożył sobie do ust, z uśmiechem przeżuwając - a ty możesz
delektować się smakiem ciasta.
Wieszcza zatopiła kawałeczek w ustach, nie kryjąc przy tym rozkoszy.
- O, matko! Nie jadłam tak pysznej kremówki już dawno… Bardzo dawno
temu – powiedziała przeżuwając. - Wyczuwam wanilię i śmietankę.
- Rozszyfrowałaś mnie. Należy ci się nagroda.
- Nagroda?
Walerian zbliżył usta blisko jej ust. Dziewczyna poczuła jego perfumy i
ciepły oddech. Walerian w tym momencie nie zastanawiał się nad konwenansami.
Ujął twarz dziewczyny w swoje dłonie i pocałował ją czule, namiętnie.
Wieszcza czuła rozchodzące się po ciele ciepło. Minęła dłuższa chwila,
kiedy odzyskała rezon i zmieszana wyswobodziła się z uścisku mężczyzny.
- Muszę… - zanim dokończyła, poczuła uścisk w gardle. Zaczęło brakować
jej powietrza.
***Aneta Krasińska:
- Co się dzieje, Wisia? – zdrobnił jej imię, zapominając, że dziewczyna
tego nie znosi.
Tymczasem oczy Wieszczy poczęły wychodzić na wierzch. Jej twarz
poczerwieniała i wyraźnie brakowało jej tchu. Walerian podsunął jej szklankę z
wodą, ale dziewczyna nie była w stanie jej unieść. Nie widząc wyjścia, chwycił
telefon i wybrał numer alarmowy. Po dwóch sygnałach zgłosił się operator i
zadał kilka rzeczowych pytań, po czym niezwłocznie wysłał do domu Waleriana
karetkę pogotowia, a później poinstruował go, co może zrobić.
W tym czasie Wieszcza osunęła się na dywan. Walerian przyklęknął obok
niej, a potem wetknął palce w jej usta w poszukiwaniu kawałka truskawki, który
jakimś cudem znalazł się w kremówce. Wijąca się w spazmach kobieta nie pomagała
mu, ale on nie zamierzał się wycofać. Wiedział, że pokpił sprawę i teraz musiał
to naprawić.
- Mam! – zatriumfował, podnosząc do góry kawałek truskawki. – Wisiu,
spróbuj się uspokoić – nalegał, wciąż mocno rozgorączkowany. – Wybacz mi,
wybacz – powtarzał, wachlując kobiecie przed twarzą, a która wciąż ciężko
dyszała.
Co chwilę spoglądał na zegarek, ale odetchnął dopiero wtedy, gdy
usłyszał sygnały zbliżającego się pogotowia ratunkowego.
- Co ja narobiłem – wyszeptał załamany. – Trzymaj się, kochana…
***Dorota Krajewska-Komarek:
Miał okropne wyrzuty sumienia. No ale skąd, biedny, miał wiedzieć, że
jest uczulona na truskawki? No skąd? Sądził, że lubi - pachniała truskawkami…
perfumy? Szampon? Płyn do kąpieli? A jeszcze miała taki zabawny fartuszek w
truskawki. Na jej ekologicznej torbie na zakupy widział dwie dorodne, uśmiechnięte
truskawki. Był pewien, że to truskawkowa fanka w pionie i poziomie. A tu taka
wtopa. Cały romantyzm szlag trafił. Gdy dziewczynę zabrano do karetki zaczął
zaklinać się na wszelkie świętości, że wynagrodzi jej ten randkowy niewypał po
stokroć. Nieba jej uchyli, na rzęsach zatańczy, byleby tylko nie myślała o nim
źle. Gdy drzwi karetki zamknęły się z wielkim trzaskiem, a kierowca włączył
sygnał, Walerian zesztywniał. Boże, jak źle musi być z Wisią skoro z takim
akompaniamentem ją zabierają!
- Zaczekajcie! Zaczekajcie! ‐ krzyczał i biegł za pędzącą karetką. I
właśnie wtedy zrozumiał, że ją kocha… Tak, kocha...Tylko, czy te przeklęte
truskawki nie przekreślą jego szans u Wisi!? O jeżu kolczasty, co ja narobiłem!
Co ja narobiłem!
*** Agnieszka Krizel
Złapał się za głowę. Wiedział jednak, że lament w niczym nie pomoże.
Zapakował się do auta i pognał za karetką. W szpitalu jednak nikt nie udzielił
mu żadnych informacji. Nie był nikim z rodziny. Prawda jest taka, że Wieszcza
nie miała po prostu nikogo. Tak być nie może! - pomyślał.
Po kilku dniach obserwacji, kiedy zagrożenie minęło, Wieszcza wyszła ze
szpitala. Zafrasowana. Miała przygotować menu rocznicowe dla swoich
przełożonych, a nie czuła się w pełni sił. Ku jej zdziwieniu, przed budynkiem
czekał na nią Walerian. Z miejsca zaproponował pomoc. We wszystkim, również w
przygotowaniach. Kobieta nie kryła pozytywnego zaskoczenia.
Ciasta przygotowane przez Wieszczę, i pod jej czujnym okiem, kiedy to
Walerian zaaferowany wykonywał wszystkie jej polecenia, wyszły wyśmienicie. Goście
zachwalali talent Wieszczy, której nie mogło zabraknąć na przyjęciu. Kiedy
rozluźnieni rozmowami biesiadnicy poczęli posępnie zbierać się ku powrotowi do
domu, Walerian jeszcze ich zatrzymał.
- Kochani… Kochani! Zaczekajcie chwilę. - Złapał Wieszczę za rękę i
przysunął do siebie. - Muszę wam coś powiedzieć. Ta kobieta – spojrzał na
zaskoczoną kobietę – już dawno skradła moje serce, ale chwilę mi zajęło, zanim
do mnie to w ogóle dotarło. Ale… Kiedy dotarło, wydarzyło się coś, co sprawiło,
że prawie bym ją stracił. - Rozejrzał
się po zgromadzonych, następnie ponownie zwrócił się do Wieszczy: - Kiedy nie
mogłem uzyskać żadnych informacji o twoim stanie zdrowia, uświadomiłem sobie,
że przecież, cokolwiek by się nie stało, ty nie masz nikogo, a moje serce rwało
się do ciebie. Wieszczo, moja droga – przykląkł – wyjdź za mnie. - Wyjął z
kieszeni pudełeczko, w którym pysznił się skromny pierścionek z drobnym,
zielonym oczkiem.
Wieszcza zarumieniła się. Tysiące myśli przewinęło jej się przez głowę.
***
Od tamtego wydarzenia minęło sporo czasu. KŁĘBUSZEK przeszedł w ręce
Waleriana, a Wieszcza zajęła się tym, co było dla niej bardzo ważne. W pięknym
ogrodzie, który okalał dom po dziadkach, na kocu spał Leoś. Owoc jej i
Waleriana. Wieszcza nie zastanawiała się długo nad odpowiedzią, na pytanie
zadane przez mężczyznę w dniu rocznicy jego rodziców. Ale zanim sformalizowali
związek, narzeczeni poznawali się przez dobrych kilka miesięcy. Wieszcza nosiła
w sercu pustkę po bliskich, zawsze pragnęła mieć dzieci, partnera. Była sama,
chciała mieć kogoś najbliższego sercu, kto wypełniłby je na zawsze. Tak się
stało. Teraz chodziła między pachnącymi jabłoniami i spoglądała, jak jej
mężczyźni ucinali sobie drzemkę w cieniu jednej z nich. Piękny widok -
uśmiechnęła się w duchu. Złapała się za brzuch, w którego łonie poruszyła się
kolejna mała istotka. Była pewna, że to synek. Cóż… W końcu świat to rodzaj
męski. Ech… Niech wszystko będzie dobrze, tak jak ma być. Spojrzała jeszcze raz
na swoich facetów, a potem w niebo. Pora coś zjeść. Dzisiaj będzie szandar, a
na deser pyszne racuszki z musem jabłkowym...
Jeśli historia Wam się spodobała i chcecie stać się współautorami kolejnej, to zapraszam do dołączenia do grupy na Facebooku Aneta Krasińska - spotkania przy literaturze. Kolejne opowiadanie już się tam tworzy...
Jeżeli macie pomysły na tytuł opowiadania, to śmiało pozostawiajcie je w komentarzach. Może to właśnie Twój tytuł spodoba mi się najbardziej.
Z przyjemnością "odświeżyłam" znajomość z tekstem, którego jestem dumną współautorką 😊
OdpowiedzUsuń